Zed Head - Mortal Man
Wydawca: Blues Boulevard Records / Music Avenue
Rok wydania: 2011
- Texas Twister
- Fast Ford Freddy
- Shotgun
- Mortal Man
- Voodoo Love
- Cheapseats
- Cock Of The Rock
- Good Lovin
- Front Porch
- The Big Smoke
- Till I Lost You
- Electraglide Shuffle
- Nice To Love You
- Kickstart
Skład: Neil Chapman - śpiew, gitary; Fog Johnny Burkitt - gitara basowa, śpiew, tamburyn; Smilin’ Bob Adams - harfa
Gościnnie: Drums and percussion: Terry Martell - perkusja i instrumenty perkusyjne w [2-4, 8, 9, 11-14]; Chris Lingard - perkusja i instrumenty perkusyjne w [1]; Tony Nolasco - perkusja i instrumenty perkusyjne w [5, 6]; Frank Zieger - perkusja i instrumenty perkusyjne w [10]; Trevor Horsfall - gitary i gitara slide w [6, 7, 9]; Bill King - instrumenty klawiszowe w [8, 10]; The Ghostly Horde - chórki w [4]; Robin Banks - bongosy i tamburyn w [11, 12]; Hercule de la Mundo (Jack Russell) - szczekanie w [12]
Produkcja: Signal 16 Productions
Rzadko słucham takich rzeczy, jeszcze rzadziej zabieram się za ich recenzowanie... Jednak nowy krążek tria ukrywającego się pod nazwą Zed Head o tytule Mortal Man jest po prostu nietypowy i kapitalny zarazem; pomijanie go milczeniem w mediach to cholerny błąd, a idę o zakład, że w Polsce mało kto o nim napisze. Czym tak potrafi urzec owa kanadyjska grupa?
Zespół złożony z trzech muzyków pochodzi z Kanady i wspomagany jest przez licznych gości. Krajem pochodzenia jego członków nie należy się jednak sugerować, bo słuchając samych kompozycji od razu czuć, że ich serca zapatrzone są na południowe stany USA. Tak, tak, w utworach wyczuwa się po prostu miks stylistyczny najlepszych elementów wziętych od Lynyrd Skynyrd, ZZ Top i Steviego Raya Vaughana. Samo Zed Head deklarując swą miłość do Dixies określa swoją muzykę jako podlany dużą ilością Bourbona Southern Rock N' Roll Blues Boogie i wypisz-wymaluj nazwa ta pasuje do twórczości tych Kanadyjczyków jak ulał. Ale za świetny efekt finalny odpowiedzialni są nie tylko muzycy - wśród powiązanych z płytą nazwisk można odnaleźć Terry'ego Browna, cenionego producenta znanego ze współpracy choćby z Fates Warning, Rush, Fifth Angel, czy Lizzy Borden, tutaj odpowiadającego za miksowanie większości materiału. Już otwierające krążek Texas Twister robi dobre wrażenie. Rozpoczyna się na nutę bluesową, choć dalej znajdziemy i jakieś echa po ZZ Top, zwłaszcza z ich wczesnych wydawnictw. Dodatkową atrakcją kawałka jest technicznie zagrana solówka, do której nie można się o nic przyczepić, też na bazie solidnego bluesiora. W nieco innym klimacie utrzymane jest kolejne Fast Ford Freddy, ale i tutaj nietrudno wychwycić południowe wpływy. Inaczej prowadzone są linie wokalne, kawałek ma też inną rytmikę i przede wszystkim jest wolniejszy. Uzbrojony w charakterystycznego twista, też potrafi rozbujać. No, nadal nie mogę uwierzyć, że ta kapela pochodzi z Kanady. Shotgun to dawka przedniego bluesa i tutaj wyczuwa się wpływy muzyki Steviego Raya Vaughana. Utwór wzbogacają zmyślnie przemyślane partie harmonijki ustnej (nie wymieniono w składzie człowieka ją obsługującego, może się mylę, ale wyraźnie słyszę tu harmonijkę) i gitary slide. Nie wspomnę już o tym, że poszczególni instrumentaliści są ze sobą niesamowicie zgrani, zupełnie jakby znali się i razem grali od dziecka. Czuć jedność w drużynie. Tytułowa ścieżka Mortal Man to powrót na szlaki wytyczone niegdyś przez ZZ Top, czyli taki boogie woogie rock. Co tu dużo gadać, fajna rzecz, aczkolwiek wcześniejsze podobały mi się bardziej. Specyficzną rytmikę ma następne w zestawie Voodoo Love. Jakimś trafem dziwnie kojarzy mi się ono z tym, co słyszałem na kilku ostatnich płytach Satrianiego, ale i z tym, co prezentował rok temu Dirty Dave Osti. Silnie udziela się tu bluesowa pentatonika w skalach - aż dziw, że z tak, wydawałoby się wyeksploatowanego, schematu wciąż da się jeszcze wycisnąć coś dobrego. Ciekawą propozycją jest numer Cheapseats, a to z racji tego, że panowie umiejętnie łączą tu wpływy zarówno bluesa z delty Mississipi (kształt melodii), jak i tego typowo knajpianego na wzór chicagowski (głównie rytmika nagrania i ogólny feeling). Gdybym miał się tu do czegoś przyczepić, to chyba tylko do barwy głosu wokalisty - przydałoby się więcej chrypki, ale i tak jest nieźle. Cock Of The Rock zwraca uwagę już zabawnym tytułem, choć to nie jedyna tutaj atrakcja. Oczywiście mamy raz jeszcze solidnego blues rocka, nawet w tej jego nieco cięższej odmianie i nawet jak się uprzeć, to można doszukać się zapożyczeń od Jimiego Hendrixa. Pomijając tutejsze melodie, bardzo podoba mi się praca perkusyjnych blach zaprezentowana w tej ścieżce, zwłaszcza uderzenia w tzw. ride. Good Lovin to rzecz bardziej rozrywkowa i jak ktoś ma ochotę, to może nawet do tego zatańczyć. Takie ciekawe połączenie bluesa z rock'n'rollem. Ścieżka strukturalnie prostsza od wszystkich swoich poprzedniczek, może dlatego, że mniej tutaj kombinowania, mniej tak zwanych "smaczków" (za to fajne są zaśpiewy w stylu solowego Davida Lee Rotha). Z kolei bluesowym smaczkiem samym w sobie jest całe Front Porch. Fenomenalne użycie gitar slide i harmonijki ustnej, plus idealnie pasujące do tego linie wokalne. Czy naprawdę ci kolesie pochodzą z Kanady, czy ktoś próbuje nas nabić w butelkę? Kilka ciekawych riffów zespół przemycił przy okazji The Big Smoke, chociaż najbardziej w uszy rzuca się tu chyba przewodnia linia basu. Partie gitary solowej też są bardzo charakterystyczne i zastanawiam się, czy gitarzysta jest fanem twórczości Bluesa Saraceno, czy tylko obaj panowie mieli po prostu podobne inspiracje. Przyszedł czas na coś w rodzaju ballady i mamy Till I Lost You, kompozycję wolniejszą, wciąż zakotwiczoną w bluesie, ale takim bardzo amerykańskim, z pewnymi inklinacjami ku muzyce country. Tempo utworu niby wolne, a jednak kołyszące. Niesamowity feeling w solówkach. Czego chcieć więcej? Nie wsłuchiwałem się w słowa Electraglide Shuffle, ale jakoś wyczuwam, że nagranie musi mieć odcień jajcarski. Radosne riffy, bujająca rytmika, do tego szczekanie psa i zabawne damskie chórki. Kto nie pokiwa głową, lub nie potupie do tego nogą, jest prawdopodobnie jakiś drętwy ;). Takie numery nie powstają przypadkiem, podziwiać więc należy fantazję muzyków z Zed Head i ich pomocników. Kompletnie inne rejony odkrywa kompozycja Nice To Love You. Sposób prowadzenia basu kojarzyć się może ze Stingiem, ale reszta to już inna bajka. Gitary brzmią momentami zadziornie, innym razem zaś zadziwiająco łagodnie, a całości dopełniają bluesowe harmonijki. Na koniec krążka ekipie zachciało się raz jeszcze poszybować w stylu ZZ Top i tak oto dostajemy Kickstart. Naturalnie swoim sposobem dorzucono więcej bluesa. Jedyny minus piosenki - takie sobie linie wokalne, bo reszta bez zarzutu.
Przeleciało sobie 14 kawałków i po przesłuchaniu krążka próbuję przypomnieć sobie choćby jeden słaby i takowego nie znajduję. Zatem wspaniała płyta, bez zbędnych zapychaczy, która przykuwa uwagę słuchacza od początku do końca. Rzecz jak najbardziej polecana przede wszystkim fanom dobrego blues rocka, bo tego jest tu najwięcej, ale też miłośnikom ZZ Top i ogólnie muzyki z południowych stanów USA. Gorąco zachęcam do zapoznania się z tym dziełem.
Oficjalna strona zespołu: www.zedhead.ca
Oficjalny profil na MySpace: www.myspace.com/zedheadrock