The Itch - Spreading Like Wildfire

The Itch - Spreading Like Wildfire

Wydawca: Rambo Music
Rok wydania: 2011

  1. Calling Me Back
  2. Action
  3. The Catalyst
  4. Propaganda
  5. No Friend Of Mine
  6. Pain
  7. Bring In The Wine
  8. Sold My Soul
  9. Mother (acoustic)
  10. If You Could See
  11. Losing My Mind
  12. What I Am

Skład: Lukas Landerö - śpiew; Magnus Wahlberg - gitary; Tobbe Skogh - gitara basowa; Johan Helgesson - perkusja

Produkcja: The Itch

Szwecja to nie od dziś wylęgarnia rockowych talentów, zwłaszcza w kategorii melodyjnego rocka. Nikogo już nie dziwi, że w Skandynawii jak grzyby po deszczu pojawiają się nowe kapele próbujące zawojować rynek muzyczny. Kolejna taka grupa to pochodzące z południowej Szwecji hard rockowe The Itch.

Historia powstania zespołu jest dość zabawna. Chłopaki Lukas Landerö (wokalował wcześniej w blues rockowym The Booze Brothers oraz grał na gitarze w horror rockowym Tenebre) i Magnus Wahlberg wpadli na pomysł jego założenia podczas popijawy, kiedy to na scenie występowała inna ekipa. Reszta składu szybko się znalazła, chociaż równie szybko szeregi formacji opuścił jej pierwszy basista ze względu na zaangażowanie w inne projekty, a po nagraniu czteroutworowego singla z kolegami pożegnał się też pierwszy perkusista. Jeśli wierzyć plotce, kapela miała potem aż jedenastu bębniarzy, zanim znalazła właściwego, którym okazał się... brat tego pierwotnego. The Itch specjalizuje się w hard rocku nasyconym wpływami bluesa, bardzo gitarowym, ale i melodyjnym, choć pozbawionym klawiszy. Recenzenci zwracają uwagę na podobieństwa do takich wykonawców jak The Answer, Electric Mary, Roadstar czy Heavens Basement i są to spostrzeżenia trafne. Otwierające krążek nagranie Calling Me Back jest numerem opartym o sprawdzone standardy i zarazem łatwo wpadającym w ucho. Tempo szybszego marsza przypomina recepturę z przeszłości takich grup jak AC/DC czy Krokus (lub ich naśladowców ze Snew), jednak tutaj wyznacznikiem odmienności jest lekko chrypkowaty głos wokalisty. Bardzo dobra pozycja na otwarcie płyty, aczkolwiek jeszcze nie genialna. O ile już w poprzednim kawałku nie brakowało rock'n'rollowego zacięcia, o tyle w kolejnym Action (z jakiegoś powodu spodziewałem się tu coveru słynnego kawałka The Sweet - uprzedzam, nic z tego) jest go jeszcze więcej. W ogóle ścieżka wydaje mi się jeszcze bardziej "amerykańska" w przekazie. Na brak melodii znów nie można narzekać. The Catalyst idzie w inne rejony. Podobieństwa do poprzedników wprawdzie całkowicie nie znikają, lecz jakoś więcej elementów doszukiwałbym się gdzieś w okolicach glam rocka lat '70, zmieszanego ze szczyptą Lynyrd Skynyrd. Grunt, że brzmi to już inaczej niż wcześniej. Solidną pozycją jest Propaganda. Mimo iż nie przepadam za tutejszymi liniami wokalnymi, to na przykład muszę pochwalić gitarowe riffy, a nawet aranżację blach w partiach perkusji, zwłaszcza zaraz za wstępem piosenki, ale nie tylko. No, gdyby nie te wokale, byłby to mój ulubiony utwór z tego krążka. OK, to i tak będzie jeden z moich ulubieńców. A do grona faworytów dołącza też zaczynające się od ballady w stylu country-bluesowej No Friend Of Mine. Numer ma swój urok i kojarzy mi się trochę z takim lżejszym, zakkowskim Pride & Glory. Dodatkowy plus za bardzo przyzwoitą solówkę. Przyczepić nie można się do Pain, które jest kolejna pozycją przykuwającą ucho słuchacza. Znów sprawdzone i osłuchane patenty, ale kawałek będzie się podobał, bo szczęśliwie wokalista wczuł się w swoją rolę i gardła nie oszczędza (jak np. Steve Lee z Gottharda). Początku Bring In The Wine nie powstydziłoby się zapewne Guns N' Roses, dalej jednak jest bardziej tradycyjnie rock'n'rollowo. Do tego numeru trochę nie bardzo pasuje mi barwa głosu wokalisty, mimo iż w pewien sposób próbuje on tu naśladować wielkiego Elvisa. Taki Elvis z chrypką. W sumie, jak się nad tym dłużej zastanowić, to nawet wypada to fajnie. Cofam zarzuty względem gardłowego. Dość daleko nie odbiega od niego inny rock'n'rollowy kawałek, Sold My Soul. Tutaj mniej kombinowania wokalnego, jakby zabrakło pomysłu, no ale sama ścieżka jest szybka, więc na pewno nie zaśniemy. Całkiem ciekawym nagraniem jest akustyczna ballada Mother. Nie jest to żadną miarą pościelówka jak z lat osiemdziesiątych, po prostu bluesowa ballada z dodatkiem wokali nieco na wzór grunge'owy. Fajna rzecz, taka do posłuchania dla odmiany i z pewnością jeden z najjaśniejszych punktów wydawnictwa. Jedyny minus to długość piosenki - szkoda, że trwa tylko niecałe trzy minuty. If You Could See to natomiast świetny rocker, jak gdyby wymieszać to, co najlepsze w Led Zeppelin z odrobina stylistyki Whitesnake. Prawdziwy żywioł i zarazem jedna z najlepszych kompozycji w zestawie, której koniecznie trzeba posłuchać. Będę miał żal do chłopaków, że nie zamieścili tego numeru gdzieś bliżej początku płyty. Kto tu układał listę nagrań? Po takim nagraniu cieżko pobić kolejny rekord w skoku wzwyż i Losing My Mind mimo swojej melodyjności wydaje się być już takie sobie. Z drugiej strony trzeba przyznać, że muzycy The Itch dbają o różnorodność materiału, a to się chwali. Losing My Mind to szybki rock'n'roll, ze specyficznymi liniami wokalnymi. Bardzo podoba mi się zamykające krążek What I Am. Solidny rock z bluesowymi naleciałościami, ale przede wszystkim zagrany z wyczuciem i sporym zaangażowaniem. Czuć, że członkowie kapeli włożyli w to serce, a nie myśleli tylko o tym, by to sprzedać. Ale też, paradoksalnie, dzięki temu pewnie sprzedadzą więcej egzemplarzy płyty Spreading Like Wildfire.

Wydawnictwo naprawdę godne uwagi, znajduje się na nim całkiem sporo interesujących kompozycji, a jedynym jego minusem jest rozłożenie poszczególnych kawałków na płycie. Najwięcej perełek mamy w środku i na końcu krążka, choć logika i marketing nakazywałyby umieścić je na początku albumu. Nie oceniajcie więc dzieła po pierwszych nutach, koniecznie posłuchajcie całości.

Oficjalna strona zespołu: www.theitch.se