Lion - Trouble In Angel City
Wydawca: Grand Slamm Records / Music For Nations / Fun House / SPM
Rok wydania: 1989
- Come On
- Lock Up Your Daughters
- Can't Stop The Rain
- Love Is A Lie
- Victims Of Circumstance
- Stranger In The City
- Hungry For Love
- Hold On
- Lonely Girl
- Forgotten Sons
Skład: Kal Swan - śpiew; Doug Aldrich - gitary; Jerry Best - gitara basowa; Mark Edwards - perkusja
Produkcja: Lion
Lion to jedna z tych grup, jakich pełno było w drugiej połowie lat '80 ubiegłego wieku, a które nie zrobiły oszałamiającej kariery. Powód był prawdopodobnie dość prozaiczny - ekipa nie była zbyt oryginalna stylistycznie, przynajmniej jeśli chodzi o struktury utworów i ich melodykę, chociaż dysponowała wokalistą o dość unikalnej barwie głosu.
Zespół pod pierwotną nazwą Lyon uformowali w 1983 r. w Los Angeles muzycy Kal Swan (śpiew; ex- Tytan) i Tony Smith (gitara; Lone Star), którzy do "miasta aniołów" przenieśli się z Wielkiej Brytanii. Skład uzupełnili szybko basista Alex Campbell (później zastąpiony przez Jerry'ego Besta z grupy Mansfield) i perkusista Mark Edwards (Steeler, Third Stage Alert), wreszcie podczas nagrywania demówek dołączył do nich drugi gitarzysta Doug Aldrich (wymienianie wszystkich jego aktywności zajęłoby zbyt wiele miejsca, ale wystarczy wspomnieć, że później robił wielką karierę choćby w szeregach Dio, House Of Lords i Whitesnake). Wczesna kariera chłopaków charakteryzowała się szczęściem do soundtracków - już pochodzący z demówki numer Love Is A Lie złapał się do filmu "Friday The 13th Part 4". Formacja zadebiutowała wreszcie sześcioutworową EP-ką Power Of Love (1986 r.), która ukazała się tylko w Japonii, za to w tym samym roku ekipa zasłynęła z tytułowego tematu do animowanego filmu "The Transformers: The Movie", zresztą z niego też zespół najbardziej znany jest po dziś dzień. Pełnometrażowy album ukazał się już w roku 1987 i nosił tytuł Dangerous Attraction, natomiast jego następca o tytule Trouble In Angel City został wydany dwa lata później. Ta ostatnia płyta to najbardziej dopracowany materiał Lion, mimo iż spora jego część to ponownie nagrane kompozycje z debiutanckiej EP-ki, a do tego jeden cover. Album otwiera premierowy utwór Come On. Stylistycznie muzycy próbują tu mieszać wpływy Whitesnake, UFO i Dokken. Riff napędowy z jednej strony mocno kojarzy się ze słynnym Lights Out "ufoludków", z drugiej strony stanowi też swego rodzaju autoplagiat, bo podobne zagrywki zespół miał nawet we własnym kawałku Transformers. Ścieżka jest łatwo przyswajalna, kolorytu dodaje jeszcze głos Swana, który w pewien sposób kojarzy mi się z Robem Rockiem. Drugi w zestawie Lock Up Your Daughters jest przebojowym coverem z repertuaru Slade. W wykonaniu Liona numer nie traci na swej ostrości, ale wypada bardziej hair metalowo, głównie za sprawą specyficznie aranżowanych typowo na modłę lat '80 chórków. Apetyczną przyprawą są dodatkowe króciótkie popisy gitarowe Aldricha powplatane wzdłuż ścieżki, no i ogólnie dość dobra produkcja całości. Myślę, że Whitesnake by się czegoś takiego nie powstydziło. Trzecią pozycją na liście nagrań jest jedna z najlepszych piosenek na tym krążku - Can't Stop The Rain. Pod względem gitarowym jakieś nawiązania do Dokken, z kolei wokalnie można odnieść wrażenie, iż inspiracji dostarczyło Rainbow z czasów, gdy śpiewał tam Joe Lynn Turner. Raz jeszcze niesamowita robota Aldricha, choć reszta składu wcale mu przecież nie ustępuje. Kawałek mógłby być ikoną lat '80. Polubiłem go od pierwszego usłyszenia, a po wielu kolejnych wciąż mi się nie nudzi (mimo upływu lat). Love Is A Lie to ten sam numer, o którym wspominałem we wstępie. Był na słynnym "Piątku Trzynastego część 4", był też na EP-ce Power Of Love, tutaj mamy jego nową wersję. Nie znam tych starszych, więc nie mam jak porównać. Tutejsze nagranie rozpoczyna się balladowo, by dość szybko przepoczwarzyć się w rockera. Riffy na kolana nie powalają, sam kawałek nie porywa, za to polecam szerszej uwadze zamieszczone tu solówki. Melodycznie szybciej trafiło do mnie kolejne Victims Of Circumstance. Rasowy, hard rockowy riff leży u podstaw tej kompozycji, ale dalej mamy znów turnerowe Rainbow. W zasadzie to nie wiem, co mam więcej napisać o tym numerze; po prostu podoba mi się i już. Podobnie jak poprzednik i Stranger In The City jest nową wersją kawałka z debiutanckiej EP-ki. Czuć tu echa wczesnych lat '80, czyli czasów, gdy zaczęto na masową skalę mieszać AOR z hard rockiem. Podobne patenty miewały Journey czy Foreigner. Sam wstęp do utworu na myśl przywodzi soundtracki do amerykańskich filmów z lat '80. Dalej mamy jeszcze jeden odgrzany kotlet w postaci Hungry For Love. Niestety nagranie, choć wszystko tu leci poprawnie, jakoś nie trafia do mnie tak mocno jak kilka pozycji wcześniejszych (może za wyjątkiem tej balladowej wstawki w środku i następującej po niej solówki). Traktuję je raczej jako taki zapychacz. Lepiej jest z bardzo melodyjnym, premierowym Hold On. Pewnie się powtórzę, ale znów zalatuje tu Rainbow z turnerowych czasów. W sumie biorąc pod uwagę fakt, w jakich latach startowało Lion, inspiracje bardziej AOR-owym okresem twórczości ekipy Blackmore'a nie mogą dziwić. Jak dla mnie głównym daniem tego kawałka jest kapitalna, bardzo techniczna, jak zawsze zresztą, solówka Douga. Jedyną balladą "od początku do końca" w całym zestawie jest Lonely Girl. Trzon piosenki stanowią same gitary akustyczne i wokal, sekcja rytmiczna miała tego dnia wolne ;). Numer jest niczego sobie tak jak jest, chociaż w moim odczuciu byłby jeszcze lepszy, gdyby był całkowicie instrumentalny i z większą ilością gitarowych smaczków. Zamykające płytę Forgotten Sons to jeszcze jedna z nowych wersji utworów z Power Of Love. Bardzo fajny numer rozpoczynający się nieco w stylu Whitesnake, a potem przechodzący w coś w rodzaju Rainbow (tego wcielenia z lat '80), no i z wokalami Swana, które ponownie kojarzą mi się z manierą śpiewania Roba Rocka. Fakt, że zamieszczono go na końcu albumu, zdecydowanie zachęca do ponownego odsłuchu krążka.
Trouble In Angel City wydaje się być wydawnictwem dość jednolitym i duża w tym zasługa unifikującego poszczególne kompozycje brzmienia. Kilka kawałków świetnych, klika raptem dobrych i ze dwa słabsze, ale przede wszystkim spora dawka kapitalnych solówek. Nawet jeśli nie jest to płyta pierwszej potrzeby, warto się z nią zapoznać, a nawet okazyjnie zakupić. Zachęca do tego zresztą już sam rok wydania albumu.
Brak oficjalnej strony zespołu