Motörhead - Iron Fist

Motörhead - Iron Fist

Wydawca: Sanctuary Records / Back On Black / Roadrunner / BMG Japan / Castle Classics / Earmark / JVC Victor / Universal / Zoom / Bronze / Mercury
Rok wydania: 1982

  1. Iron Fist
  2. Heart Of Stone
  3. I'm The Doctor
  4. Go To Hell
  5. Loser
  6. Sex & Outrage
  7. America
  8. Shut It Down
  9. Speedfreak
  10. (Don't Let 'Em) Grind Ya Down
  11. (Don't Need) Religion
  12. Bang To Rights
  13. Remember Me, I'm Gone [w reedycji]
  14. (Don't Let 'Em) Grind You Down [alternative version, w reedycji]
  15. Lemmy Goes To The Pub [alternative version of Heart Of Stone, w reedycji]
  16. Same Old Song, I'm Gone [alternative version of Remember Me, I'm Gone, w reedycji]
  17. Young And Crazy [instrumental version of Sex & Outrage, w reedycji]

Skład: Ian "Lemmy" Kilmister - śpiew, gitara basowa; "Fast" Eddie Clarke - gitara elektryczna, chórki; Phil "Philthy Animal" Taylor - perkusja

Produkcja: Eddie Clarke i Will Reid Dick

Mój pierwszy kontakt z tym klasycznym już krążkiem był dość zabawny. Gdzieś koło 1989-1990 r. często odsłuchiwałem płytę niemieckiej kapeli Sodom Persecution Mania i bardzo podobał mi się tam kawałek Iron Fist. Nie wiedziałem nawet wtedy, że to cover Motörhead. Niewiele później zacząłem kolekcjonować naklejki przedstawiające różne okładki płyt zespołów metalowych i w ten sposób w moje ręce wpadła okładka albumu ekipy Lemmy'ego. Skąd ja znam ten tytuł, pomyślałem, czyżby ktoś coverował Sodoma? ;)

Iron Fist było już piątym studyjnym krążkiem w dyskografii Motörhead, wydanym w dwa lata po dobrze przyjętym Ace Of Spades. Podobnie jak i jego poprzednik, album dotarł na wysokie miejsce list sprzedaży w Wielkiej Brytanii, tym razem na pozycję szóstą. Płytę zespół zaczął nagrywać pod kierownictwem Vica Maile w Jackson's Studio w Rickmansworth, ale niezadowolony z tej współpracy Clarke postanowił sam wyprodukować krążek, chociaż nie obyło się bez pomocy Willa Reida Dicka. Następnie sesje nagraniowe zostały przeniesione do Londynu, do Morgan Studios i Ramport Studios. Aż do dnia dzisiejszego wydawnictwo zbiera różne recenzje, jedni je wychwalają, inni wręcz przeciwnie. Mnie ciężko jest wydać jakiś obiektywny wyrok w tej sprawie, bo to po prostu jedna z setek (może już tysięcy) płyt, jakie słyszałem, nie jestem też jakimś szczególnym fanem twórczości Motörhead, a porównać mogę ją tylko z Asem Pik, gdyż to jedyna pozycja z wcześniejszych dokonań grupy z tych przeze mnie słyszanych. Wydaje mi się, że nie ma tu jakiegoś odejścia od uprzednio obranego stylu w grze Motora, jest to naturalna kontynuacja Ace Of Spades, a krążek jest zwyczajnie bardzo dobry. Album rozpoczyna nieśmiertelne, tytułowe Iron Fist, czyli klasyk, który po dziś dzień grupa ogrywa na koncertach. Dość ciekawa jest historia powstania tego tytułu. Pewnego razu zespół koncertował ukrywając się pod nazwą "Iron Fist And The Hordes Of Hell" i stąd po skróceniu otrzymano nazwę Żelaznej Pięści. Sam utwór łatwo wpada w ucho, jest bardzo rytmiczny i skoczny. Mimo swej punkowości nic nie traci, a o takim brzmieniu mogłaby pomarzyć niejedna kapela spod szyldu Irokeza. No i jest tu solówka, czego na punkowych płytach raczej ciężko szukać. Na temat tego, jaki wpływ na rozwój muzyki wywarły tego typu numery, nie muszę chyba się szczególnie rozwodzić, wystarczy posłuchać debiutanckiej płyty Metalliki, czy dokonań wspomnianego we wstępie Sodom. Zresztą nie tylko ten hit jest tak znamienny, kolejne po nim Heart Of Stone również. Jest to szybciej zagrany hard rock, gdzie dla odmiany doszukać się można protoplasty dla Killing Is My Business innej legendy thrash metalu - Megadeth. Raz jeszcze mimo swej prostoty kawałek powala na kolana, gdyż jest to prostota artystyczna. W I'm The Doctor mamy czysty rock'n'roll, co warto odnotować, bo mimo różnych prób zaszufladkowania muzyki zespołu Lemmy zawsze się upierał, że jego kapela gra po prostu rock'n'rolla. Można tańczyć, jeśli ktoś ma ochotę. Od razu trafia do mnie Go To Hell, mieszanka 90% hard rocka i 10% punka. Słucham tego i od razu słyszę, skąd Dave Mustaine czerpał inspiracje do swoich riffów. Cztery utwory i nadal żadnego wypełniacza. Następny w zestawie Loser też jest całkiem przyzwoity, choć momentami mętny. Charakterystyczną chrypkę w głosie i co niektóre patenty brzmieniowe tym razem od Lemmy'ego pożyczył sobie i zaimplementował do swoich kompozycji ponad dekadę później Zakk Wylde, kiedy startował z projektem Black Label Society. Rock'nroll nie odstępuje słuchacza na krok i jest wyraźnie słyszalny w Sex & Outrage. Kto wie, czy i aby sleaze rockowe kapele nie inspirowały się twórczością Motora. To by miało ręce i nogi - brzmienie zaczerpnięte z Motörhead, a maniera wokalna z falsetu Nazareth... America niby nie jest złym utworem, ale jakoś nie przypadła mi do gustu. Jakoś nie pasują mi tu zagrywki w klimatach Hendriksa połączone z głosem Lemmy'ego, słowa zmajstrowane z luźnych skojarzeń na temat USA również mi nie leżą, dlatego zazwyczaj ten kawałek pomijam, gdy sięgam po Iron Fist. Amerykańsko brzmi Shut It Down i gdyby wokalował tu kto inny, nie wykluczone, że fani hair metalu mogliby tę kompozycję gładko przełknąć. Gdyby też te linie wokalne zaśpiewać nieco wyżej, wyszłoby z tego pewnie coś w stylu Blaze'a Baileya z czasów, kiedy śpiewał w Wolfsbane. Swym początkiem wyróżnia się z zestawu Speedfreak, później klimat zaczyna przypominać numery z początku płyty. Cała ścieżka jest dość dobra, ale najlepiej wypada tutaj długie gitarowe solo i słychać, że Clarke się do niego mocno przyłożył. (Don't Let 'Em) Grind Ya Down pod względem melodycznym jest dość przeciętne jak na Motörhead, za to na uwagę zasługują interesujące słowa. "Nie pozwól gnojom cię udupić" - śpiewa Lemmy i ma rację. Nie trudno zgadnąć, o czym słowa traktują z kolei w (Don't Need) Religion. W porównaniu z poprzednikami kawałek wypada dość monotonnie, ekipa na okrągło powtarza te same riffy, co trochę nuży. W chrypce gardłowego pojawia się delikatny growl, czyżby i death metalowi wokaliści brali z niego przykład? Całkiem przyjemnym utworkiem jest ostatnie na płycie Bang To Rights. Znów pełno rock'n'rolla, który inspirował nie tylko Megadeth, ale i wczesną Panterę, że o rzeszy kapel sleazowych nie wspomnę.

Płyta broni się nawet po latach i co ciekawe, im starszy się robię, tym bardziej mi się ona podoba. Te wyczuwalne wpływy punka już mnie tak nie rażą jak kiedyś, a brzmienie remasterowanej edycji też działa albumowi na plus. Ten i poprzedni krążek wywarły niezatarte piętno na muzyce lat osiemdziesiątych, dzięki nim skrzydła rozwinęły takie z pozoru nie mające ze sobą zbyt wiele wspólnego gatunki jak sleaze rock i thrash metal. I wreszcie muszę stwierdzić, że gdyby każda punkowa kapela tak grała, to nie miałbym nic przeciwko takiej muzyce. Klasyk. Polecam.

Oficjalna strona zespołu: www.imotorhead.com