Love.Might.Kill - Brace For Impact
Wydawca: Massacre Records
Rok wydania: 2011
- Tomorrow Never Comes
- Calm Before The Storm
- Pretty Little Mess
- Caught In A Dream
- Through The Dawn
- Brace For Impact
- We Are The Weak
- Down To Nowhere
- Pray To Your God
- Reach Out
- The Answer
- Will Love Remain
Skład: Jan Manenti - śpiew; Christian Stöver - gitary; Stefan Ellerhorst - gitary, instrumenty klawiszowe; Jogi Sweers - gitara basowa; Michael Ehré - perkusja
Produkcja: Michael Ehré
Rok 2011, który zaczął się może trochę niemrawo, w połowie swego biegu udowodnił, że nie będzie pod względem muzycznym gorszy od lat poprzednich. Dobrych i godnych uwagi krążków przybywa coraz więcej. Do worka z ciekawymi wydawnictwami dołącza debiut włosko-niemieckiej formacji Love.Might.Kill, wdzięcznie zatytułowany Brace For Impact.
Siłą sprawczą zespołu jest perkusista Michael Ehré, znany z wcześniejszych występów w grupach Metalium, Firewind i u Uliego Jona Rotha. Na pomysł powołania formacji Michael wpadł stosunkowo niedawno, bo w 2009 r. Wspomogli go grający ponad dekadę wcześniej w hard rockowej kapeli Crossroads gitarzyści Christian Stöver i Stefan Ellerhorst, natomiast resztę składu uzupełnili basista Jogi Sweers oraz włoski wokalista Jan Manenti. Chociaż sama ekipa uparcie przedstawia siebie jako grającą melodic metal, od razu wyprostuję te informacje - tak naprawdę to, co słyszymy na debiucie Love.Might.Kill to w istocie ostro i mocno zagrany hard rock z niemal heavy metalowym brzmieniem, sporadycznie tylko podążający w inne rejony. Najwięcej podobieństw znajdziemy do takich wykonawców jak Victory, Jorn, czy Coldspell, sporadycznie też innych artystów. Tomorrow Never Comes jeszcze nie zapowiada potęgi całego albumu, ale i tak jest całkiem niezłym otwieraczem jak na początek. Tutaj grupa lawiruje pomiędzy stylami Dio, Jorna i Black Label Society. Gitary brzmią ostro, sekcja rytmiczna dzielnie im dotrzymuje kroku, dobrze sprawuje się też wokalista (ale potrafi lepiej, o czym przekonamy się w dalszej części setu). Utwór Calm Before The Storm rozpoczyna się hard rockową galopada, jak niegdyś słynne Stand Up And Shout Dio, potem jednak zwalnia. Manenti stara się śpiewać czysto, z lekkim patosem, jak to ma często miejsce w kapelach power metalowych. Całość mimo melodycznych nawiązań do lat '70-'80, uzbrojona jest w dość nowoczesne, "cyfrowe" brzmienie. W kompozycji o tytule Pretty Little Mess mamy również trochę stylistycznych mieszanek. Z jednej strony garść riffów zapożyczonych od Victory z początków lat dziewięćdziesiątych, z drugiej trochę linii wokalnych podchodzących pod ś.p. Ronniego Jamesa lub pod Doogiego White'a - stąd w obu przypadkach nie trudno o skojarzenia z Rainbow. Prawdziwą petardę mamy jednak w Caught In A Dream, gdzie ta maniera wokalna pozostaje (dodatkowo dorzuciłbym do tego zestawu wpływowych gardłowych Tony'ego Martina z okresu, gdy śpiewał w Black Sabbath), lecz całość jest znacznie wolniejsza, choć nadal ciężka. No, tego hard rockowego kawałka, sporadycznie doprawionego szczyptą klawisza tu i ówdzie, to zawsze słucham kilka razy z rzędu. Zdecydowanie mój faworyt z tej płyty. Cóż, czas iść dalej, a dalej mamy króciutki numer Through The Dawn. To właściwie taka klimatyczna wstawka, która ma nas wprowadzić w tytułowe Brace For Impact. Tutaj już bardziej heavy metalowo, na myśl mogą przyjść na przykład kapele pokroju Judas Priest. Dość delikatne partie wokalne trochę łagodzą całość, zresztą w refrenach cała agresja i tak gdzieś się ulatnia ja kamfora. Zwrotki znów ostrzejesze i taki mniej więcej schemat jest patentem grupy na tę ścieżkę. Mnie najbardziej podoba się tutaj wszystko, co mieści się tuż przed solówką. We Are The Weak gitarowo od pierwszych nut nawiązuje po części do Victory, po części do Dokken, chociaż czysty i niezwykle precyzyjny śpiew Manentiego prowadzi finalnie wszystko w zupełnie inne rejony. Na pewno nagraniu odmówić nie można melodyki, ba, nawet refreny aż chce się wyśpiewywać razem z zespołem. Zdecydowanie jedna z najlepszych kompozycji na tym wydawnictwie. Down To Nowhere to już coś bardziej heavy/power metalowego. Galopujące tempo nie robi na mnie takiego wrażenia, pewnie dlatego, że słyszałem takich kawałków tysiące. "Masterplanowaty" numer ratuje w zasadzie wokalista. Rzecz, tak na marginesie, może spodobać się fanom Axela Rudiego Pella. Prędzej w mój gust trafia kolejne w zestawie Pray To Your God. Numer może stawać w konkury z niektórymi kawałkami Jorna, chociaż sposób aranżacji niektórych partii zarówno instrumentów jak i linii wokalnych wskazywałby czasem na chęć odgryzienia się również i Victory. Reach Out prezentuje się bez jakichś większych niespodzianek. Z jednej strony nieco szybciej zagranego hard rocka, z drugiej dość spora dawka patosu jak u HammerFall. Uwagę mogą zwrócić wokale w refrenach - takich zaśpiewów nie powstydziłyby się i kapele AOR-owe. Instrumentalne The Answer mogłoby się wcisnąć gdzieś w dyskografię Judas Priest, bo to mniej więcej ten sam typ grania, z tym że podlany jeszcze nieco instrumentami klawiszowymi. Płytę kończy pełne patosu Will Love Remain. Wyobraźmy sobie takie HammerFall z dodatkami jakby teatralnymi, czasem zahaczające o Judas Priest. Mało to oryginalne, ale za to całkiem przyjemne dla ucha granie.
Bardzo dobra płyta, której poza dobrą produkcją silnym atutem są nieprzeciętne jak na dzisiejsze czasy linie wokalne. Grupa prezentuje w udany sposób mieszankę stylistyczną Victory, Coldspell, Dio, Judas Priest, Rainbow, Cornerstone, Jorna, Whitesnake, Black Sabbath z Tonym Martinem, tu i ówdzie dodając jeszcze co nieco z innych kapel. Fanom mocnego, ale nadal jednak melodyjnego hard rocka album gorąco polecam.
Oficjalna strona zespołu: www.lovemightkill.com