Dream Theater - Metropolis Part 2: Scenes From A Memory

Dream Theater - Metropolis Part 2: Scenes From A Memory

Wydawca: East West Records / Elektra / WEA
Rok wydania: 1999

  1. Act I: Scene One: Regression
  2. Act I: Scene Two: I. Overture 1928
  3. Act I: Scene Two: II. Strange Deja Vu
  4. Act I: Scene Three: I. Through My Words
  5. Act I: Scene Three: II. Fatal Tragedy
  6. Act I: Scene Four: Beyond This Life
  7. Act I: Scene Five: Through Her Eyes
  8. Act II: Scene Six: Home
  9. Act II: Scene Seven: I. The Dance Of Eternity
  10. Act II: Scene Seven: II. One Last Time
  11. Act II: Scene Eight: The Spirit Carries On
  12. Act II: Scene Nine: Finally Free

Skład: James LaBrie - śpiew; John Petrucci - gitara; John Myung - gitara basowa; Jordan Rudess - instrumenty klawiszowe; Mike Portnoy - perkusja

Produkcja: Mike Portnoy i John Petrucci

Zanim jeszcze zdążyłem usłyszeć ten album, naczytałem się o nim wiele dobrego. Recenzenci twierdzili, że jest to najlepszy album Dream Theater od czasów Images And Words i mający ponoć do tego klasyka nawiązywać, na co miał wskazywać chociażby jego tytuł. Pomyślałem sobie, że to raczej mało prawdopodobne, bo przecież tak doskonałe krążki jak "Images..." nagrywa się tylko raz. Jak to zatem z tym jest?

Na płycie zagrał Jordan Rudess, klawiszowiec którego znałem z zamierzchłych jeszcze czasów, mianowicie z drugiego solowego albumu Vinnie Moore'a - Time Odyssey (1988 r.), wiedziałem zatem, że można się spodziewać niezłego wymiatania. Reszta składu zespołu nie zmieniła się od czasów najlepszych płyt DT, więc nie powinno być większych niespodzianek. Otwierające płytę Regression może być potraktowane jako intro, chociaż jego połowa to już w zasadzie balladka. Sam album jest wydawnictwem koncepcyjnym, zatem wszystkie utwory będą częścią jakiejś opowieści. W tym wypadku jest to rozszerzenie motywu znanego z kawałka Metropolis - Part I, czyli historii morderstwa pewnej dziewczyny. Szczegóły poznajemy w trakcie sesji hipnotycznej, całość widzimy niejako retrospektywnie. Instrumentalny Overture 1928 to znakomity utwór, istotnie kojarzący się z czasami "Images...". Mamy tu doskonałe zagrywki, ciekawe aranżacje i tradycyjnie już bogate popisy umiejętności muzycznych instrumentalistów. Pewne jest też to, że krążek trzeba będzie odsłuchiwać przy pełnej koncentracji, bo tylko wtedy można będzie docenić jego wartość. Strange Deja Vu chyba bardziej kojarzyć się będzie z materiałem zawartym niegdyś na płycie Awake. Zwiększy się dawka melancholii, ale bardziej w partiach gitarowych, bowiem perkusja pogrywa tu dosyć skocznie. Interesująco wypadają funkujące motywy w środku piosenki. W Through My Words podstawą będą z kolei podkłady pianistyczne, na tle których LaBrie spróbuje zaśpiewać w sposób bardziej "uduchowiony". Ogólnie kompozycja bardzo kojarzy mi się z niektórymi kawałkami Savatage, a po części też z popowymi balladami Eltona Johna. Wstęp do Fatal Tragedy jest jakby kontynuacją muzycznego tematu z numeru poprzedniego, klimat zaś ponownie kojarzy się z Savatage, zwłaszcza z płytą Streets - A Rock Opera. Ciekawie zaaranżowano chórki mogące nasuwać skojarzenia z ariami z jakiejś opery, druga połowa utworu to już typowy rock progresywny. Nie zabrakło też intrygującej solówki i tu głęboki ukłon dla Johna Petrucciego, końcówka numeru to już zagrywki znane nam z płyt Liquid Tension Experiment. Niespodzianką będzie wstęp do Beyond This Life, gdyż wpleciono tu fragmenty brzmiące jak połączenie punk rocka i nu-metalu. Zaskakuje też sposób śpiewania Jamesa zaczerpnięty jakby z muzyki industrialnej. Ponownie zaskoczeni będziemy, gdy usłyszymy gitarową solówkę, zagraną w stylu bardzo luźnym, a nawet luzackim - totalny kontrast z resztą kawałka. Muzycy wydają się być nieskrepowani jakimikolwiek konwencjami, bo niektóre nuty są jak żywcem wyjęte z jazzu, a całość kończy bardzo przyjemna dla ucha ballada. Piosenka Through Her Eyes jakoś nie przypadła mi do gustu, może to ze względu na partię perkusji, która nasuwa mi skojarzenia z "elektronicznymi balladami" gdzieś z pogranicza soulu i rapu. Także ze względu na pewne podobieństwa kobiecej partii wokalnej do tego, co zaśpiewała Celine Dion na potrzeby filmu "Titanic". Klimat zmienia się całkowicie w Home. Tutaj już pobrzmiewają indyjskie melodyjki połączone z brzmieniami niemal industrialnymi, troszkę podobieństw można znaleźć do eksperymentów Steve'a Vaia z czasów płyty Firegarden. W sumie, utwór dość jednostajny, ale i tu nie zabrakło wirtuozyjnych popisów muzyków. The Dance Of Eternity to jeden z moich ulubionych kawałków z tego wydawnictwa. Jest intrygujący, niebanalny, Mike Portnoy przeszedł tu chyba samego siebie aranżując partie swego instrumentu, a melodie wygrywane przez poszczególnych muzyków jakoś doskonale do siebie pasują. Jest to wielką sztuką, bowiem melodie te są dość pogmatwane i tylko zespoły z klasą potrafią takie rzeczy łączyć w sposób zgrabny i profesjonalny. W One Last Time ponownie sięgnięto po konwencję ballady. Królują tu delikatne brzmienia klawiszy i równie delikatne aranżacje gitarowe, a i LaBrie spisuje się doskonale. Podobnie rzecz się ma z The Spirit Carries On - znów ballada, tym razem bardziej kojarząca się z jakimś musicalem. Trochę jest to rozciągłe, przez co również nieco nużące. Płytę zamyka ciekawa kompozycja Finally Free. Hipnotyzer budzi swego klienta, pojawiają się wesołe rodzajowe melodyjki, a zaraz po nich mroczna muzyka ilustracyjna. Później usłyszymy jeszcze odgłosy ze sceny morderstwa, krótką acz piękną, liryczną solówkę Petrucciego oraz serię dziwnych odgłosów...

Album można by potraktować jako wydawnictwo pośrednie między "Images..." a Awake. Gdyby ukazało się w 1993 roku, pewnie nikogo by nie dziwił styl gry obrany przez muzyków. Bez dwóch zdań jest to krążek wybitny, choć nie tak łatwo strawny jak wspomniane "Images...".

Oficjalna strona: www.dreamtheater.net